[dropcap_large]M[/dropcap_large]arkę Make Me Bio znam od kilku lat. Przez ten czas zdążyłam już poznać kilka jej kosmetyków, w tym kultową wodę różana. Na żadnym dotąd się nie zawiodłam, choć używałam, oprócz wspomnianego hydrolatu, raczej produktów typowo higienicznych, jak mydło czy żel pod prysznic.
W ostatnim czasie miałam możliwość, w ramach współpracy z Make Me Bio, przetestować kosmetyki do pielęgnacji twarzy. Swoją drogą marka jeszcze bardziej zyskała w moich oczach przez przemiły kontakt mailowy oraz podejście do współpracy i klientów – o tym wspominam na końcu wpisu.
Jak wiecie, kilka miesięcy temu byłam w ciąży, a teraz zajmuję się rozwijającym się maluszkiem. W pierwszych miesiącach życia niemowlaka mocno zaniedbałam skórę i włosy. Krótko mówiąc, moja pielęgnacja leżała i kwiczała. Nie obyło się więc bez niekorzystnych efektów – cera stała się przesuszona, wiotka, szara, pozbawiona blasku. Sytuacji nie poprawiały też ciągle spadająca waga mojego ciała (chudnięcie wpływa na stan naskórka) i burza hormonalna. Po otrzymaniu kosmetyków Make Me Bio postanowiłam wziąć się w garść i za ich pomocą przywrócić skórze zdrowy wygląd. Czy mi się udało i jak oceniam produkty? Wszystkiego dowiecie się z poniższej recenzji!
Pielęgnacja twarzy z kosmetykami Make Me Bio
Peeling do twarzy z kwasami kwiatowymi Garden Roses
Nie da się ukryć, że pielęgnacja twarzy bez złuszczania skóry nie istnieje. Cera odnawia się co około miesiąc, w międzyczasie odrzucając na powierzchnię martwe komórki. Kiedy nie jest oczyszczana, martwy naskórek gromadzi się, zapychając pory. Dlatego potrzebuje naszej pomocy w postaci peelingu. Przyznam, że po ciąży praktycznie zaniechałam wykonywania tego zabiegu. W rezultacie na mojej twarzy zwiększyła się ilość czarnych zaskórników, pojawiły się też tak zwane suche skórki.
Kiedy zaczęłam używać peelingu z kwasami kwiatowymi Make Me Bio Garden Roses, szybko dostrzegłam poprawę. Oczywiście czarne zaskórniki nagle nie zniknęły, ale cera nabrała wigoru. To delikatny peeling enzymatyczny, tak że nie ma ogromnej mocy oczyszczającej. Jest za to łagodny również dla wrażliwego naskórka.
Peelingu używałam dwa razy w tygodniu. Bezpośrednio po użyciu skóra zyskiwała promienny blask, który jednak następnego dnia malał. Stawała się też gładsza i widocznie delikatniejsza w dotyku. Powoli zaczęły znikać suche skórki. O czarnych zaskórnikach już wspomniałam – ale naprawdę trudno się ich pozbyć. Peeling Make Me Bio jest idealny do systematycznego pomagania skórze w regeneracji i do pozbywania się z powierzchni twarzy zalegających martwych komórek naskórka. Po kilkunastu dniach do pielęgnacji złuszczającej dołączyłam szczoteczkę pulsacyjną, dzięki czemu efekt oczyszczania twarzy z peelingiem był wzmocniony.
Po zastosowaniu produktu cera nie była jakoś mocno ściągnięta, nie pojawiał się duży dyskomfort. To prawdopodobnie zasługa znajdujących się w peelingu Garden Roses substancji nawilżających. A wiodącymi składnikami kosmetyku są:
- ekstrakt z kwiatu hibiskusa zawierający naturalne kwasy złuszczające naskórek;
- woda różana tonizująca i oczyszczająca,
- olej jojoba nawilżający powierzchnię skóry.
1z upraw organicznych 2naturalnie występujący w olejkach eterycznych
Sam peeling jest bardzo wygodny w użyciu. Ma fakturę pasty z drobinkami. Wystarczy jego niewielka ilość, by przemyć całą twarz, szyję i dekolt (przyznaję się, najczęściej myłam wyłącznie twarz). Produkt przyjemnie przygotowuje skórę do dalszych zabiegów. Elastyczne aluminiowe opakowanie i duży otwór pozwalają na wydobycie pożądanej ilości peelingu. Ach, i na koniec dodam, że peeling Make Me Bio bardzo przyjemnie różanie pachnie – nienachalnie, subtelnie i dziewczęco, jak cała seria Garden Roses. Plusem kosmetyku jest też jego wydajność – starczy z pewnością na kilka miesięcy przy stosowaniu dwa razy w tygodniu.
Pojemność: 40 ml
Cena: 75 zł
Moja ocena: 4,5/5
Serum wygładzające Pro-Age Blend
Wyjątkowo lekka esencja wspierająca codzienną pielęgnację. Zawiera wiele substancji czynnych, jak olej arganowy, kwas hialuronowy, fitosterole roślinne, olejek ylang-ylang czy sok aloesowy. Serum zostało stworzone z myślą o cerze dojrzałej i wrażliwej, ale moim zdaniem przyda się w pielęgnacji każdego rodzaju skóry. Jak już napisałam, jest wyjątkowo lekkie – ekstremalnie szybko się wchłania. Po dłuższym stosowaniu można zauważyć pierwsze efekty.
1 z upraw organicznych 2 naturalnie występujący w olejkach eterycznych
Serum Make Me Bio używałam zarówno na dzień, jak i na noc. Czy mogę stwierdzić, że wygładza? Od razu zaznaczę, że to niemożliwe, by jakikolwiek kosmetyk wyprasował zmarszczki. 😉 Podstawą jest dobre nawilżenie i poprawa napięcia tkanki skórnej. I powiem Wam, że po regularnym stosowaniu serum Pro-Age Blend (razem z peelingiem i kremem, o którym piszę niżej) moja skóra delikatnie się napięła i w widoczny sposób stała się bardziej nawodniona, miękka i gęstsza. Stąd pojawiło się wrażenie, że zmarszczki uległy spłyceniu. Atutem serum było też lekkie niwelowanie jakichś sporadycznych podrażnień skóry, np. gdy ciut mocniej ją zatarłam.
Kosmetyk świetnie sprawdzi się też jako baza pod podkład. Używałam go pod krem CC i nie powodował jego warzenia się. Serum Make Me Bio pozostawia po sobie naprawdę łagodnie klejącą warstwę – niesprawiającą dyskomfortu. Stąd nałożony na nią kolejny preparat powinien dobrze się rozprowadzić na twarzy.
Jedyne, co mnie drażniło w aplikacji (ale to w zasadzie urok wielu esencji), to konsystencja – wodnista, mocno lejąca się. Utrudniało to naniesienie serum na cerę – robiłam to zarówno bezpośrednio z pipety na twarz, jak i najpierw na palce, a potem na skórę – bez skapnięcia na podłogę. Do jednej aplikacji używałam około 5 kropel. Stosowałam je wyłącznie bezpośrednio na twarz – nie dodawałam jako booster do kremów. W mojej ocenie wydajność serum jest na umiarkowanym poziomie.
Pojemność: 15 ml
Cena: 45 zł
Moja ocena: 4,5/5
Nawilżający krem Mellow Mango
Nie skłamię, pisząc, że ten krem szybkim i zdecydowanym ruchem przywrócił mojej cerze zdrowy i ładny wygląd. Dosłownie czułam, jak moja skóra – przesuszona i spragniona po ciąży i pierwszych miesiącach bycia mamą – piła wilgoć z kosmetyku. W pierwszych tygodniach używania krem wchłaniał się momentalnie i nie pozostawiał po sobie żadnej nieprzyjemnej warstwy. Później, gdy już mój naskórek wystarczająco się nasycił oraz zyskał sprężystość i elastyczność preparatu zaczęłam używać wyłącznie na noc. Dalej pozostawał lekki i dobrze się wchłaniał, ale stał się dla mnie zbyt treściwy na dzień. Jednak do wieczornej pielęgnacji to mój ideał! Stosuję go również w okolicy oczu (można kremów do twarzy używać pod oczy, ale należy pamiętać, że zwykle nie są one badane pod kątem okulistycznym, tak że unikamy kontaktu ze spojówkami), delikatnie wygładza tę strefę (razem z serum Pro-Age Blend).
Nawilżający krem Make Me Bio Mellow Mango jest polecany do cery normalnej i wrażliwej. Myślę, że spokojnie mogą go również używać osoby ze skórą przesuszoną i skłonną do przesuszeń i ucieszą się z efektów. Natomiast może się nie sprawdzić przy cerze tłustej i mieszanej – nie działa zapychająco, ale nie będzie też działał sebostatycznie. Na takim rodzaju skóry może pozostawiać cienką i lekką tłustą warstwę, co niektóre osoby wprawia w dyskomfort.
Jak powyżej wspomniałam, kosmetyk nie zapycha skóry. Za to po aplikacji cera staje się naprawdę widocznie nawilżona, gładka i miękka. Taki efekt można zauważyć z samego rana, po wieczornej pielęgnacji. Nie wiem, jak współpracuje z podkładami, bo nie używałam go pod makijaż – make-up to u mnie od miesięcy rzadkość. Zdarzyło mi się tylko kilka razy wykonać go na serum Make Me Bio.
Krem Mellow Mango kusi jeszcze jednym atutem – zapachem. Jest świeży, owocowy (trochę pomarańczy, trochę mango) i doskonale uprzyjemnia samą pielęgnację. Utrzymuje się na skórze chwilę po aplikacji kosmetyku.
Krótko podsumowując, krem Make Me Bio Mellow Mango to EKSTREMALNE NAWILŻENIE. Nic dziwnego, bo w składzie znajdziemy liczne korzystne substancje czynne, jak oleje jojoba, rokitnikowy, słonecznikowy i ze słodkich migdałów, masło mango i witamina E. Dodam, że niektóre z nich to wyjątkowo silne antyoksydanty (witamina E i olej rokitnikowy bogaty w witaminę C) – preparat chroni przed wolnymi rodnikami, a więc jednocześnie spowalnia proces starzenia się tkanki skórnej.
1 z upraw organicznych 2 pochodzenia naturalnego
Na plus, tak jak w przypadku serum Pro-Age Blend, jest opakowanie – szklane z plastikową pokrywką.
Pojemność: 60 ml
Cena: 57 zł
Moja ocena: 4,5/5
Ukłon w stronę klientów – gwarancja Make Me Bio
A teraz coś, o czym wspominałam na początku tej recenzji. Niedawno marka Make Me Bio wprowadziła ciekawe rozwiązanie. Gwarantuje swoim klientom 30-dniową gwarancję na produkty kupione w firmowym sklepie. Na czym to polega? Jeśli dany produkt nie będzie dopasowany do potrzeb Waszej skóry, bez problemu możecie go zwrócić i otrzymać zwrot pieniędzy. Taka propozycja ułatwi znalezienie kosmetycznych ulubieńców. To także moim zdaniem mały krok eko – nie wyrzucimy niesprawdzonego specyfiku do kosza, a oddamy go producentowi, który już będzie wiedział, co dalej robić.
Na koniec wrzucam jeszcze link do sklepu, za pomocą którego uzyskacie 5% zniżki na cały asortyment Make Me Bio: https://makemebio.com/?discount_code=3437.
Czy znacie któryś z powyższych kosmetyków? Podzielcie się opinią o produktach Make Me Bio – są wśród nich Wasi kosmetyczni ulubieńcy?
XO Dżo
Jeszcze nie testowałam tej marki 🙂